Fotografka o szarfowych włosach

Rozmowa z Joanną Rudzińską, liderką Centrum Festiwalowego podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie.

 

Dokończ zdanie: Fotografia to…

Fotografia to głównie sposób patrzenia na świat. To postrzeganie każdej chwili jako coś, co warto uwiecznić, jak jakąś klatkę z filmu. To przede wszystkim odnajdywanie czegoś niezwykłego w codzienności.

 

Czyli zgadzasz się ze stwierdzeniem francuskiego fotografa Marca Ribound’a: „Fotografia to smakowanie życia w 1/100 sekundy”?

Tak, zgadzam się. Fotografia stanowi dla mnie sposób patrzenia na życie. Nie jest to ani profesja ani hobby. Po prostu fotograf to osoba, która potrafi docenić każdą chwilę, każdy obraz, każdy kadr.

 

To w takim razie, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z fotografią?

Moja przygoda z fotografią zaczęła się dosyć, tak jakby, zwyczajnie, bez jakichś wielkich rewelacji (śmiech). Podczas wakacji z rodzicami brałam aparat, zaczynałam robić pierwsze kadry. Później zaczęłam chodzić na kółko fotograficzne do Centrum Młodzieży im. Henryka Jordana w Krakowie i tam bardzo mnie zaciekawiła fotografia analogowa. Potem, w zasadzie przez mniej więcej siedem ostatnich lat, cały czas robiłam zdjęcia Zenitem na kliszy. Najpierw były to zdjęcia czarno-białe, później przerzuciłam się trochę na kolor. Ale i tak jednak wciąż pozostaję przy czerni i bieli. A ostatnio, dosłownie jakieś dwa miesiące temu, kupiłam sobie drugą lustrzankę. Pierwsza, niestety, została ukradziona w Budapeszcie, ale to bardzo długa historia. W każdym razie zaczęłam od tej strony bardziej analogowej i teraz powoli przerzucam się z powrotem na cyfrówki.

 

Studiujesz architekturę i inżynierię wzornictwa przemysłowego. Jak to się łączy z fotografią? To był Twój wybór, ponieważ to jest jedno z Twoich zainteresowań, czy te dziedziny łączą się ze sobą w jakiś sposób?

Wydaje mi się, że się ze sobą łączą. Ostatnio miałam takie przemyślenia, jak już dostałam wspomnianą lustrzankę, że to wszystko strasznie rozwija patrzenie na świat. Tak naprawdę zarówno architektura jak i wzornictwo są patrzeniem na rzeczy, szukaniem w nich z jednej strony jakiejś ciekawej formy wizualnej, ale z drugiej strony jest to równocześnie przeniesienie ich w 3D. Ważne przy tym jest też to, żeby były one funkcjonalne. Wydaje mi się, że te dziedziny się ze sobą łączą dzięki temu, że we wszystkich przypadkach jest to praca nad obrazem i otoczeniem. Takie mam wrażenie, gdyż w fotografii, mimo że efekt końcowy jest płaski, to tak naprawdę sposób wykonywania przez nas zdjęcia zależy od kilku czynników. Mam na myśli np. w którym miejscu się ustawimy, co jak położymy. To wszystko jest działaniem na przestrzeni. Widzę więc mocny związek między nimi.

 

Nazwa kierunku: „Inżynieria wzornictwa przemysłowego” może być myląca. Przemysł kojarzy się raczej w pierwszej chwili z maszynami, ciężkim wytwórstwem.

To prawda, nazwa może być myląca. Tak naprawdę polskie „wzornictwo przemysłowe” jest tłumaczeniem angielskiego wyrazu „product design”. Generalnie na tym kierunku zajmujemy się projektowaniem rzeczy codziennego użytku, takich jak meble, miksery czy kubki. Taka mała architektura. Studiuję ten kierunek na Politechnice Krakowskiej, więc mam trochę więcej maszynowych rzeczy, jednak niekoniecznie kłóci się to z fotografią. Jakby na to nie spojrzeć, kiedy otworzymy, np. aparat analogowy, znajdziemy w nim mnóstwo zębatek i różnego rodzaju mechanizmów. Teoretycznie nawet po tych studiach mogę się zająć projektowaniem aparatów fotograficznych. A jednak wszystko się łączy!

 

Przekonało mnie to zdecydowanie. W takim razie powiedz, w jakich okolicznościach dowiedziałaś się o Miesiącu Fotografii w Krakowie?

O Festiwalu dowiedziałam się zupełnie przypadkowo – dzięki temu, że koleżanka, robiąca świetne zdjęcia, zdecydowała się wziąć udział w rekrutacji, o czym poinformował mnie Facebook. Zobaczyłam, że to Miesiąc Fotografii. Nie zastanawiałam się długo. Stwierdziłam: „Czemu nie?” i od razu wysłałam zgłoszenie. Miałam też dosyć przebywania w tym samym hermetycznym środowisku na studiach, zwłaszcza że na I roku architektury wszyscy mówią wyłącznie o projektach… Chciałam więc się trochę z tego wyrwać. Uzupełniłam zgłoszenie, ale dopiero później zaczęłam szukać informacji na temat Festiwalu. Okazało się, że chociaż nigdy wcześniej nie brałam w nim czynnego udziału, to kojarzyłam jakieś wystawy czy plakaty. Stwierdziłam, że mnie to ciekawi i chcę w to wejść głębiej, szczególnie że fotografia zawsze mnie interesowała bardziej od strony praktycznej a nie od tej związanej z artystami. Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby się rozejrzeć i pogłębić swoją wiedzę o fotografach. I miałam rację, bo tak się stało, a dodatkowo kilku z nich udało mi się poznać. Także sam rozwój! (śmiech)

 

To Twoja pierwsza edycja czy angażowałaś się już wcześniej w Miesiąc Fotografii?

Byłam rok temu, to był mój pierwszy raz. Należałam wtedy do kilku sekcji: byłam w Centrum Festiwalowym, Opiece nad gośćmi, Oprowadzaniu i w sekcji Foto. Ostatecznie jednak w tej ostatniej praktycznie nie brałam udziału, ponieważ nie miałam wtedy cyfrówki tylko samego Zenita. W Centrum Festiwalowym i przy Opiece nad gośćmi miałam bezpośredni kontakt z fotografami i z kuratorami – odbierałam ich z lotniska. Kiedyś pojechałam do Katowic po Dirka-Jan Vissera o drugiej w nocy. W drodze powrotnej rozmawialiśmy na bardzo ciekawe tematy – naprawdę, to jest idealna pora na prowadzenie takich rozmów z nieznajomymi.

 

Jak to się stało, że w tym roku zostałaś liderem i to Centrum Festiwalowego?

Prawda jest taka, że liderem może zostać każdy – nawet osoba, która w tym roku się zgłosiła. Za przykład może posłużyć Michał Leśniowski, który nigdy wcześniej nie był wolontariuszem, a obecnie razem ze mną jest liderem Centrum. Wszystko zależy od tego, kto ma jakie chęci i w jakim stopniu chce się zaangażować. Ja w zeszłym roku spędzałam dużo czasu w Centrum i, jak to się mówi, ogarniałam (śmiech). W tym roku też się bardzo dobrze dogadywałam z Olgą Godek i po prostu stwierdziłam, że chcę spróbować level wyżej, pomóc w organizacji. Działamy już od kilku miesięcy. Wszystko koordynuje Olga, natomiast ja coś tam jej doradzałam w kwestii aranżacji Centrum.

 

Ale dlaczego akurat Centrum Festiwalowe? Mówiłaś, że dużo się udzielałaś, jednak wspominałaś również, że byłaś np. w sekcji Oprowadzania.

To jest dobre pytanie. Chyba dlatego, że Centrum wymaga takiego ogarniania na bieżąco. Było mi dużo łatwiej się tym zająć niż koordynacją grupy, która ma stworzyć i wcielić w życie jakiś projekt. Centrum wymagało mojej obecności i działania w danym momencie, natomiast oprowadzanie jest bardziej długofalowe i po prostu obawiałam się, że nie dam sobie z tym rady ze względu na dwa kierunki studiów i wieczny niedoczas.

 

A jakie wydarzenie z Festiwalu najbardziej utkwiło Ci w pamięci?

Wydarzeń było wiele i miały różne charaktery – mniej lub bardziej oficjalne, takie na których dużo się działo i takie, na których mogłam się odprężyć. Bardzo ciepło wspominam imprezę zakończeniową – grilla przed fundacją, na której DJem był mój chłopak (4\4 ). Wszyscy mieli już jakieś wspólne wspomnienia, przeżycia i jako wolontariusze dobrze się dogadywaliśmy. Dużym przeżyciem było też dla mnie przeprowadzanie warsztatów i oprowadzanie seniorów po wystawie Świeże spojrzenie. Nowe formy narracji wizualnej. Wymagało to ode mnie zupełnie nowych umiejętności i stało się ogromną lekcją cierpliwości. I oczywiście wycieczka rowerowa śladami wystawy #Dysturb – dużo pozytywnej energii przejechało wtedy przez Kraków!

 

Wróćmy do Twoich doświadczeń z fotografią. Kto jest Twoim guru fotograficznym?

(po dłuższej chwili) Nie wiem, zupełnie nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie. Każdy ma swój styl robienia zdjęć, nie potrafię chyba stwierdzić jednoznacznie. Bardzo lubię zdjęcia Vivian Maier, bo mają w sobie coś takiego niesamowicie elektryzującego. Ale naprawdę nie wiem, kogo mogłabym jeszcze wymienić z imienia i nazwiska.

 

A Twoje ulubione zdjęcie?

Moje ulubione zdjęcie… A może być swoje? (śmiech) Hmm… To jest jeszcze trudniejsze pytanie, naprawdę… Przez to, że robię dużo zdjęć, ciężko mi już później tak wybierać. Moje gusta szybko się zmieniają, bo na przykład teraz jestem na etapie, że fotografuję pejzaże. Wcześniej z kolei robiłam dużo portretów, więc to moje postrzeganie świata się trochę zmienia i dużo łatwiej byłoby mi mówić o malarzach, bo nie maluję tak dużo w porównaniu do tego, ile robię zdjęć (śmiech). W tamtej kwestii pozostaję bardziej stała emocjonalnie (śmiech).

 

Co jest zatem bardziej wymagające – portret czy pejzaż?

Wydaje mi się, że pejzaż. Ja najpierw robiłam portrety, a teraz zaczęłam się przerzucać bardziej na pejzaże. Dla mnie dobry pejzaż zależy od kilku czynników, np. od pogody. Z kolei dobry portret, według mnie, można zrobić w każdej sytuacji – np. na imprezie – a zrobiłam mnóstwo takich zdjęć. Chociażby tutaj, na korytarzu tej uczelni [chodzi o Politechnikę – przyp. red.] zrobiłam super portret mojego kolegi. Dla mnie dużo łatwiej jest uchwycić więź emocjonalną, a w portrecie chodzi właśnie o emocje. Krajobraz czasami pozostaje zupełnie obojętny emocjonalnie i to czasami stanowi problem.

 

Oprócz fotografii Twoim hobby jest, jak przeczytałam na Twojej stronie „wiszenie głową w dół”. Możesz to wyjaśnić?

Ja uważam się po prostu za taki efekt ewolucji nietoperza (śmiech). Chodzi o historię związaną z szarfą – chustą wertykalną – z angielskiego „aerial silks”, czyli „powietrzne jedwabie” (śmiech). Wszystko zaczęło się trochę ponad rok temu, jeszcze przed Miesiącem Fotografii. Chciałam się w jakiś sposób troszkę ożywić, ponieważ byłam wtedy tuż po klasie maturalnej – wiadomo, dużo skupienia, nauki… Byłam wtedy kujonem na maksa. Później przyszły studia, poczułam, że chcę robić coś więcej. Po prostu nie mogę usiedzieć w miejscu i tak wyszło, że kiedyś zobaczyłam ogłoszenie. W tym czasie istniały dwie szkoły w Krakowie, które oferowały taki kurs. Jedna z nich nie prowadziła wtedy zajęć, więc została mi tylko jedna do wyboru (śmiech). Poszłam na zajęcia i, jak to się mówi, strasznie się na to „zajawiłam”. Kiedyś ćwiczyłam też gimnastykę sportową. Szarfy to taki fajny sport, który wykorzystuje zarówno gibkość jak i elastyczność, ale też trzeba mieć trochę siły. Najfajniejsze w tym wszystkim są „spady”, a że lubię trochę adrenaliny, to można sobie fajnie „spaść” z tej szarfy. Uspakajam – kontrolowanie. To jest ciekawa forma spędzania czasu, a ja też nigdy nie lubiłam robić tego, co inni, np. tańczyć pole dance, który zrobił się ostatnio bardzo popularny. I chociaż ćwiczenia na szarfach uczę się w szkole pole dance’u, to była to dla mnie możliwość, żeby być inną!

 

Można powiedzieć, że jesteś takim człowiekiem renesansu: z jednej strony fotografia, architektura i wzornictwo, z drugiej gimnastyka i szarfy. Masz jeszcze jakieś inne zainteresowania?

Chodziłam kiedyś na kółko teatralne i też reżyserowałam jeden spektakl w liceum. A jakieś inne hobby? Jestem zakręcona na punkcie historii sztuki, nurkuję – w ogóle bardzo lubię pływać. Ale prawda jest taka, że ja przechodzę takie etapy. Bardzo lubię robić dużo rzeczy i mam tak, że raz robię to, za chwilę tamto. Na przykład w zeszłym roku byłam bardzo wkręcona w rolki, więc cały czas na nich jeździłam. Ja po prostu potrzebuję takiej zmiany, takiej rotacji w swoim życiu. Teraz jest szarfa. Sądzę jednak, że ona też będzie, ale, wiadomo, etapy przechodzą. Później pewnie będzie tak, że będę się więcej uczyć, potem więcej rysować, no i tak to się kręci w kółko.

 

W takim razie, jakie trzy słowa najlepiej Cię opisują i dlaczego?

Hmm… Wydaje mi się, że „pogodna” albo „uśmiechnięta”, coś w tym stylu. Od kilku lat, odkąd skończyłam swój młodzieńczy bunt (śmiech), staram się być bardzo pozytywnie nastawiona i podnosić ludzi na duchu, a nie dołować ich. Wydaje mi się, że też „zmienna” albo „niestała”, ale nie chodzi o uczucia tylko właśnie o takie zainteresowania i hmm… coś pomiędzy „empatyczna” a „elastyczna”. Wynika to z tego, że potrafię się dogadać praktycznie z każdą osobą. To jest też taka moja wada, że potrafię zrozumieć postępowanie każdego, przynajmniej wczuć się w jego rolę i później, chcąc nie chcąc, staję się automatycznie takim mediatorem pomiędzy wszystkimi (śmiech).

 

Dodałabym do tego jeszcze optymizm i ogrom pozytywnej energii. W takim razie co czerpiesz ze współpracy z wolontariuszami Miesiąca Fotografii?

Dla mnie to jest źródło niesamowitej energii! To jest zdecydowanie to. Takie mam też wspomnienia z zeszłego roku. To niebywałe, że każdy coś robił, mogliśmy pogadać, podzielić się swoimi pasjami. A przy tym jest zawsze strasznie dużo śmiechu. Nikt nas nie zmusza do tej pracy, robimy to dobrowolnie i chcemy, żeby to była dobra zabawa. Mam wrażenie, że jest tak dlatego, że każdy jest tam z własnej woli, a nie że musi zarobić pieniądze i jest od tej do tej godziny. Często przychodziłam do Centrum po jakiejś ciężkiej imprezie i nie byłam sobą. Wtedy ktoś rzucał pomysł, że pójdzie po pierogi pytając mnie od razu, czy kupić również porcję dla mnie. No i już te pierogi poprawiały humor, można było siedzieć do wieczora, gadać o wszystkim. Ponadto dzięki Festiwalowi wróciłam do fotografii – miałam dużą przerwę i tak naprawdę dopiero na nowo się rozkręcam.

 

Festiwal w tym roku obchodzi swoje 15. urodziny. Czego chciałabyś mu życzyć z tej okazji?

Chciałabym mu życzyć, żeby przeżył jeszcze kolejne 15 lat, żeby ciągle się rozwijał, tak jak to czyni obecnie. Bo przecież teraz mamy też piąte urodziny Fringe’a. Życzę, żeby cały czas Festiwalowi nie brakowało pomysłów i chęci do działania; żeby nie bał się zmian i rozszerzał swoją działalność. I przede wszystkim życzę, żeby dla każdego była to taka dobra zabawa i żeby nigdy nie była to nudna praca.

tekst: Katarzyna Paw

18209142_1926974093984310_3720336083443187563_o 17990572_1907721542576232_8083093161891614799_o 18055700_1914707091877677_7250273913431749526_o
(zdj. Gaba Żełudziewicz)

Dodaj komentarz