Manggha

Manggha, ciemna sala konferencyjna opływająca jedynie w delikatne, złote światełko żarówek. Do pomieszczenia wchodzą goście kierowani przez uśmiechniętą, elegancko ubraną kobietę, siadają na czerwonych krzesłach i rozpoczynają żywą konwersację na temat cieplutkiej, dopiero co opublikowanej przez wydawnictwo ZNAK książki Wojciecha Plewińskiego pod tytułem „Migawki z życia”, z którym to oczekują się spotkać i posłuchać opowieści z jego własnych ust.

Kilka minut po godzinie 18 do sali żwawym krokiem wchodzi prowadząca spotkanie Małgorzata Niemczyńska, by oznajmić nam, że spotkanie niestety musi się przesunąć ze względu na trudności z dojazdem spowodowane burzą, która rozpętała się na Krakowskim niebie. Jednak niedługo potem, do sali nieśpiesznie wchodzi bohater tegoż spotkania – Wojciech Plewiński. Ubrany w elegancki garnitur, starszy pan z okularami siada wygodnie na kanapie i już chce zacząć opowiadać. Jednym ruchem łapie za mikrofon, grzecznie wita się z publicznością i zabiera się do swej historii. Samym wstępem odpowiedział na pierwsze pytania prowadzącej, które nawet nie zdążyły wyjść z jej ust; opowiada o swoich dziadkach i rodzicach.

Na wielkim ekranie za Plewińskim wyświetlają się jego własne zdjęcia. Wszystkie adekwatne do tego, o czym akurat mówi. Na początku opowiada o tym, jak to się stało, że zajął się fotografią, potem wpadamy w wir jego pierwszych fotografii z czasów, kiedy pracował dla Przekroju i robił modowe zdjęcia „złapanych” studentek. Pojawiają się znane nam twarze między innymi Anny Dymnej, czy Beaty Tyszkiewicz, a jednocześnie słyszymy całą historię związaną z widniejącym zdjęciem. Następnie poznajemy kolejne etapy jego pracy i fascynacji fotografią. To, jak zaczął fotografować zwykłe sytuacje z życia codziennego swoich znajomych i ludzi obcych, oraz jak zafascynował się fotografią uliczną.

Nagle na scenę wchodzi Paweł Kaczmarczyk, któremu Plewiński zrobił kiedyś portret i zaczyna z pasją grać na fortepianie. Utwory płynnie przechodzą z jednego do drugiego ogrzewając słuchaczy pięknem muzyki aż do samego serca. 

 Ucieszony Plewiński , wdzięczny za koncert, opowiada dalej. Tym razem porusza temat swych podróży między innymi do Rzymu i Neapolu. Opowieść kończy się na tym, jak pracował w teatrze, który dawał mu zarobek, a fotografowanie było notowaniem tego, co działo się wokół niego.

Na scenę wchodzą jego dwaj potomkowie, którymi są: syn – Maciej Plewiński, zarażony fotografią od ojca, oraz wnuk – Filip Plewiński, również pasjonujący się sztukami wizualnymi, ale od strony filmów.

Całe spotkanie kończy się w przyjemnej atmosferze przyciszonych rozmów ludzi oglądających wywieszone fotografie Wojciecha Plewińskiego, popijających przy tym wino z błyszczących kieliszków.

Tekst : Zuza Rzeźnik

Dodaj komentarz